Ten wpis to rozwinięta transkrypcja 71 odcinka podcastu Fizjokultura, który możesz przesłuchać tutaj:
Tytuł tego odcinka właściwie można rozwinąć na różne sposoby.
Jako ktoś, kto tworzy treści i regularnie czyta literaturę naukową, żeby być na bieżąco i przekazywać dalej istotne i aktualne treści. To często mam poczucie, że się powtarzam.
Zarówno powtarzam się (a właściwie to mam takie poczucie), jak ktoś zapyta się mnie na instagramie – a jak pracować z tym przypadkiem – kolanem, plecami, biodrem itd. Jak też na co dzień w pracy z pacjentami. W kółko pojawiają się te same mity: czy kolana mogą wyprzedzać palce w przysiadzie? Czy mogę zginać plecy w trakcie martwego ciągu? Jak prawidłowo siedzieć? Jak prawidłowo podnosić? Jak nosić dziecko? Co zrobić, żeby plecy nie bolały?
Tych pytań jest cały ogrom, na wszystkie z nich można odpowiedzieć na różne sposoby. W moim przypadku, na początku zdania dodaję (często nieme) „to zależy”. Dopasowuję zawsze swoją odpowiedź do objawów i tego co u danej osoby możemy zrobić. Zawsze rozwiązania dobieram tak, żeby były realne w wykonaniu. Nie może to być kolejny obowiązek, który im narzucam.
Indywidualny dobór ćwiczeń i terapii
Ogrom elementów powtarza się w badaniach naukowych – bardzo często można wyciągnąć podobne wnioski – im bardziej stawiamy w centrum człowieka jako całość, im bardziej dopasujemy do niego indywidualnie program ćwiczeń czy terapii manualnej, im lepiej będzie nam się współpracowało, jako ludziom po prostu, im szerszy będzie program ćwiczeń (taki w sensie, że comprehensive) tym lepszy będzie wynik i zadowolenie obu stron.
Z drugiej strony – to jest moje poczucie, to ja mam wrażenie, że się powtarzam. Ale nadal mój przekaz nie dociera do tak wielu osób. Dlatego już dawno temu, jakieś 50 odcinków podcastu temu, pogodziłem się z tym, że muszę się powtarzać, bo dopiero dzięki temu mój przekaz będzie spójny.
Dzięki, drogi słuchaczu, że wysłuchałeś moich mikro-wynurzeń. Ja z nimi zmagam się na co dzień. Bardzo krytycznie podchodzę do swojej pracy i życia, dlatego bardzo często odrzucam proste pomysły i chcę tworzyć coś szczerego i uczciwie pełnego jakości.
Jeśli uważasz, że mi się to udaje – to udostępnij swój ulubiony odcinek podcastu Fizjokultura, skomentuj czasem mojego posta albo udostępnij go na social mediach – niech te treści trafią szerzej, do kolejnych osób!
No dobra, ale tak naprawdę to o co mi chodziło z tym over and over again.
Bo powtarzanie się to jedno – niestety, te tematy, o których teraz wspomnę, też się nieustająco powtarzają.
Over-medicalisation i overdiagnosis
Potraktujmy je wspólnie, bo jedno wynika z drugiego. Od lat mamy dostęp do bardzo dokładnych sprzętów diagnostycznych – rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa.
A do tego usg czy nawet RTG, które w konkretnych przypadkach sprawdzą się nawet lepiej niż te dwa pierwsze.
Na rezonansie możemy znaleźć wiele różnych rzeczy – nasze ciało jest niesamowite, wspaniałe i skomplikowane. To czego mu brakuje to symetrii. Oczywiście jesteśmy symetryczni, ale nie aż tak dokładnie jakbyśmy my, medycy, sobie tego życzyli.
Czy musimy mieć równe kończyny dolne? Ile centymetrów różnicy to problem? Czy muszę mieć równą siłę obu kończyn?
Zmienność pewnych punktów na naszym ciele, które jeszcze 10 lat temu uznawano, za idealne punkty odniesienia, które są w miarę niezmienne i symetryczne, porównywalne między stronami, jest tak duża, że absolutnie nie możemy ich ze sobą porównywać. Chociaż, niestety, nadal na uczelniach uczy się tego jak je znajdować i porównywać ze sobą. Ja wiem, że warto znać też historyczne metody, żeby widzieć co gdzie się pojawiło i z czego wynika. No ale jednak nie uczymy lekarzy upuszczania krwi, prawda – więc pewne teorie i praktyki powinny szybciej odchodzić z curriculum.
To poszukiwanie symetrii często prowadzi właśnie do naddiagnozowania – skoro wiemy, że te nasze nie są równe i symetryczne, a różnicę długości kończyn do 1cm ma 90% społeczeństwa (o tym nagrywałem już odcinek #13 motyla noga – czyli o różnicy długości kończyn), i nie widać związku przyczynowo-skutkowego z jakimikolwiek dolegliwościami. To co z tego, że znajdę jakąś różnicę, i nawet ją skoryguję. Jest duże ryzyko, że znalazłem problem, który nie jest problemem, nadałem mu nawet nazwę – dla dodania powagi, zwaną diagnozą (w przypadku fizjoterapeutów – funkcjonalną) i poważnym tonem oznajmiłem, że trzeba się tym zająć i że to poważne.
Czyli overdiagnosis to będzie sytuacja, w której z czegoś, co jest zupełnie naturalne i normalne robimy diagnozę i dorabiamy do tego teorię, jak to będzie wszystko źle działało.
Overmedicalisation to już będzie bardziej ogólny problem. Wynikający po części z tego, że z błahych rzeczy robimy poważne medyczne przypadki, a na każdy z nich znajdzie się jakiś lek, technika czy coś co można sprzedać. A tak naprawdę w wielu z tych przypadków to czas i samodzielne procesy gojenia załatwią większą część roboty.
Bóle pleców, katar czy bóle głowy to są całkiem niezłe przypadki. Nie zrozum mnie źle – każdy z tych problemów może przerodzić się w coś groźnego i może też okazać się czymś groźnym dla zdrowia lub życia.
Ból pleców może być wywołany zapaleniem dysku, czemu będzie towarzyszył ogromny ból przy każdym możliwym ruchu, praktycznie brak możliwości zaśnięcia w nocy i objawy infekcji – najczęściej wysoka gorączka.
Katar może powoli przerodzić się zapalenie oskrzeli, a potem zapalenie płuc. To że może, nie znaczy, że musi!
Swoją drogą bóle pleców często nazywamy katarem ortopedii. Tak często występują i są tak powszechne. Dodatkowo, całkiem nieźle goją się same (jeśli bolą Cię dłużej niż tydzień albo nawet krócej, ale tak intensywnie, że nie możesz się wyprostować albo ruszyć, to idź do specjalisty!)
Bóle głowy to mogą być migreny czy klastrowe bóle głowy, ale czasem jest tak, że po prostu boli głowa.
Czasem na te problemy nie potrzeba nam specjalnych leków, skomplikowanych terapii. Czasem potrzebujemy ułożyć się w dobrej pozycji (żeby nie bolało, albo żeby udrożnić drogi oddechowe), odpocząć, przespać się, pozostawać aktywnym (raczej delikatnie i dostosowując aktywność do naszego stanu).
Overmedicalisation i overdiagnosis powodują, że ludzie coraz częściej mają poczucie słabości, delikatności swojego ciała. Mają mniej wiary w jego siłę i sprawczość. Nie widzą wyjścia poza lekami czy operacjami. No i często słyszą wiadomości, które mogą doprowadzić do efektu placebo (o tym nagrywałem 1szy odcinek mojego podcastu – do którego serdecznie zapraszam).
Tych over jest więcej, ale chwilę popastwiłem się nad światem medycznym, a teraz przejdę do świata ruchu i treningów.
W tym wpisie i odcinku dowiesz się jaki powinien być dobry fizjoterapeuta:
Overcueing i overcoaching
Trenerzy – czy to medyczni, czy to personalni, czy to fizjoterapeuci pracujący ruchem, mają tendencję do przekomplikowania, zbytniego wchodzenia w detale i czasem traktowania ludzi paternalistycznie.
Te dwa pierwsze punkty widziałem ostatnio w trakcie mojego szkolenia. Uczestnicy dostali zadanie – ja każdej osoby pokazałem ćwiczenie, a ona miała wykonać to ćwiczenie z kolejną osobą. Ja po prostu pokazywałem, a uczestnicy mieli dowolność w przekazaniu tego dalej.
Co zauważyłem w pierwszych kilku podejściach? Prawie 3 minuty zajmowało pokazującym wyjaśnienie ćwiczenia. Ja pokazywałem 2-3 powtórzenia, więc w 10 sekund załatwiałem sprawę, bez użycia słów. I w 90% przypadków wiedzieli o co chodzi. Jeśli widziałem, że czegoś brakowało to wystarczyło mi kolejne 10 sekund, żeby naprawić to ćwiczenie.
Dlaczego mamy aż taką potrzebę komplikowania najprostszych ruchów? Chcemy dobrze, bo chcemy wytłumaczyć co się rusza, dlaczego tak i dlaczego naszym zdaniem ma to sens i jest potrzebne.
Ale możemy to zrobić inaczej – pokazać, powiedzieć parę słów, ale jak najszybciej dać ćwiczącemu spróbować wykonać ruch/ćwiczenie. Widzę błąd – poprawiam i tłumaczę, najpierw krótko i jak najprościej. Jeśli widzę, że coś nie działa, to dopiero wchodzę w dłuższe wyjaśnienia.
Jeśli chcę wytłumaczyć komuś co, po co i dlaczego – to wykorzystuję czas przerwy lub ćwiczenia – jeśli już ruch jest ogarnięty, to nie trzeba aż tak dużo skupienia, żeby nie dało się słuchać drugiej osoby.
W naszym zawodzie lubimy detale, bo tego często się uczymy, wyszukiwania różnic, znajdowania asymetrii, i tak samo w ćwiczeniach – chcemy idealne wykonanie.
Ale ono nigdy nie będzie idealne od samego początku – jeśli nie damy ludziom wykonać błędu to dużo trudniej będzie im go skorygować, bo nie rozumieją czym on jest.
Jestem fanem metody prób i błędów
Daj zrobić źle, pokaż co jest źle, daj to poczuć ćwiczącemu, daj zrobić – nadal nie działa, zmień ćwiczenie, zmodyfikuj pozycję, cel, ciężar albo spróbuj inaczej wyjaśnić o co chodzi.
Często traktujemy ludzi, którzy do nas przychodzą jak kogoś kogo trzeba bardzo mocno zaopiekować, opowiedzieć mu wszystko, tak jakby nic nie rozumiał. Każdy z nas rozumie rzeczy inaczej, ale to nie znaczy, że nie wie nic o swoim ciele, dlatego warto oddać część inicjatywy naszym pacjentom czy klientom – to oni mają ćwiczyć, a nie ja. To oni mają rozumieć ćwiczenia, a nie ja. Dlatego muszę je wytłumaczyć tak jak oni chcą i potrzebują, a nie tak jak ja bym chciał mieć wytłumaczone.
Przez to over and over again, mamy poczucie, że wiele z tych rzeczy, które robimy, są banalnie proste i nudne – ale dla wielu osób to może być pierwsze spotkanie z takimi ćwiczeniami, więc nie zawsze musimy wchodzić na wyższy poziom, czasem lepiej zostać na prostych ćwiczeniach i powoli się rozwijać, zamiast zbyt szybko utrudniać i komplikować treningi.
Pamiętaj, żeby udostępnić swój ulubiony odcinek Fizjokultury i obserwuj mnie na instagramie czy facebooku, tiktoku, youtube.
Skomentuj coś czasem i udostępnij – będę wdzięczny, za każde działanie, bo dzięki niemu więcej ludzi usłyszy ciekawe rzeczy
Dzięki, bądźcie aktywni i do usłyszenia… niedługo